11 lipca 1944 wieczorem poderwał wszystkich alarm! Ogłoszono go z powodu aresztowania przez Sowietów we wsi Bogusze dowódców Brygad, zgromadzonych tam na polsko-sowieckiej naradzie — pułapce. Około 2 tysięcy ludzi ruszyło z nami w kierunku Puszczy Rudnickiej.
Wygląd wyruszającej kolumny mógł każdego przyprawić o spazmy śmiechu. Nie kończący się tabor hałaśliwie rozklekotanych wozów, na których ułożono wszelki sprzęt dowództwa, utrudniał marsz i uniemożliwiał posuwanie się w ukryciu. Wpływał źle na samopoczucie żołnierzy, wszyscy przeczuwali żałosny koniec.
Bez przeszkód przekroczyliśmy tor kolejowy, a następnie trakt Wilno–Lida i jeszcze tej nocy dotarliśmy do Puszczy.
Bogusze, 11 lipca
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
ŻOŁNIERZE STOLICY!
Wydałem dziś upragniony przez Was rozkaz do jawnej walki z odwiecznym wrogiem Polski, najeźdźcą niemieckim. Po pięciu blisko latach nieprzerwanej i twardej walki prowadzonej w podziemiach konspiracji, stajecie dziś otwarcie z bronią w ręku, by Ojczyźnie przywrócić Wolność i wymierzyć zbrodniarzom niemieckim przykładną karę za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach Polski.
Warszawa, 1 sierpnia
„Biuletyn Informacyjny” nr 35, Warszawa 2 sierpnia 1944.
W bramie naprzeciwko pokazuje się dozorca z biało-czerwoną chorągwią na drzewcu. [...] Triumfalnie zawiesza chorągiew nad bramą. [...] Wtem z dala ukazuje się zdobyty samochód pancerny z wymalowaną kotwicą „PW”, obwieszony naszymi żołnierzami. Następuje wybuch szalonego entuzjazmu. Ludzie odrzucają kilofy i łopaty, i jak na komendę rzuconą przez kogoś niewidocznego zaczynają śpiewać Warszawiankę. [...]
Ogarnia mnie uniesienie, jakiego nie doznałem nigdy przedtem i nigdy później.
Za tę jedną chwilę oddałbym całe życie.
Warszawa, 1 sierpnia
Jan Nowak-Jeziorański, Kurier z Warszawy, Warszawa–Kraków 1989, [cyt. za:] Polska Nowaka-Jeziorańskiego, podały do druku Agnieszka Knyt i Emilia Wileńska-Skwarzec, „Karta” 2010, nr 62
Piąta rano, zrywam się z łóżka z postanowieniem wyruszenia w drogę na Jasną. Przecież tam czekają i mogą myśleć, że nie stawiłam się na godzinę „W”?! Wychodzimy z Hanką. Na Lesznie pusto i jakoś blisko nie strzelają. Dopiero za Żelazną Bramą zaczyna być gorąco. Zewsząd strzały, tak że trudno zdecydować się na dalsze skoki w poprzek ulicy. No, hop! Między budkami Okrąglaka przemykamy się Graniczną, Królewską — oj, jak tu gorąco. Przeskakujemy Marszałkowską — piorą z Saskiego i PAST-y, i biegiem w plac Dąbrowskiego. O Boże, nasze placówki — opaski na rękawach! Jeszcze chwila i jesteśmy na Jasnej [w sztabie kwatermistrza Okręgu]. Wchodzę na podwórze. Z balkonu wita mnie „Meta” [Ppor. Edward Marian Sokopp, szef motoryzacji Okręgu] okrzykiem: „Myszka przyszła!”. Jedna z tych najlepszych chwil! Okazało się, że większość po różnych perypetiach dopiero dziś doszlusowała. Są prawie wszyscy — biuro zaczyna się organizować.
Duży lokal cechu szewskiego. Ja zostaję przydzielona do kancelarii Kwatermistrzostwa Okręgu. Zakładam dziennik podawczy, dostaję moc legitymacji Armii Krajowej do ostemplowania. Każdy łapie się za swoją robotę. [...] Na podwórku stoi parę samochodów, koło których kręcą się chłopaki „Mety”. Błyszczy wszystko — gotowe do startu.
Warszawa, 2 sierpnia
Broni prawie nie mamy. Pięć rewolwerów szybko rozchodzi się z szuflady „Badacza” [Mjr Tadeusz Dołęga-Kamieński, kwatermistrz Okręgu]. Sytuacja żywnościowa nieciekawa. Tymczasem społeczeństwo nas dokarmia.
Wiadomości z miasta dobre, opanowujemy coraz więcej ulic. Tygrysy często wjeżdżają na plac Dąbrowskiego i od Napoleona, ale nasi chłopcy przepędzają je. Butelki z benzyną są główną bronią. Figle też nie są zaniedbane. Chłopcy „Mety” [Ppor. Edward Marian Sokopp, szef motoryzacji Okręgu] postawili butelkę na środku jezdni, od której sznurki przeciągnięte do dwóch bram podejrzanie wyglądają. Tygrys nadjechał, zobaczył i zawrócił. Śmiechu co niemiara. Co chwila „Meta” wpada z wiadomościami i meldunkami, wszędzie go pełno. Przyniósł mi zdobyczne na Niemcach cukierki, rodzynki i migdały. Z przyjemnością jemy, bo jesteśmy głodni.
Zaczynają patrolować samolotami i w porozumieniu z „gołębiarzami” ostrzeliwują nas z broni pokładowej. [...]
„Meta” zainstalował radio. Słuchamy wszystkich audycji z Londynu. Komunikat podaje, że Warszawa chwyciła za broń, że walczy! Hymn — duże wrażenie. Druga noc przy robocie. Strzelanina się ucisza.
Warszawa, 3 sierpnia
Brak było wiadomości ze Śródmieścia. Poszliśmy na dalekie rozpoznanie. Było zbyt wielu ochotników na ten patrol, musiałem wybierać. „Witek”, „Jacek”, „Pakulski”, „Marek”, no i naturalnie „Kubuś”. Tym razem jako fotoreporter. Narzekał, że nadal brak mu bojowych tematów, i robił po drodze okolicznościowe zdjęcia. […] „Witek” ze swoim Bergmanem — nie chciał się chłopak z nim rozstać ani na chwilę — ja z konspiracyjnym wisem w ręku, reszta chłopców z przydzielonymi na ten patrol pistoletami. Może broń nie była nam wtedy w Śródmieściu potrzebna, ale my z bronią w ręku, pod biało-czerwoną flagą, wywieszoną po raz pierwszy od pięciu lat, byliśmy potrzebni. Ludziom stojącym na ulicy, facetowi z mijanej bramy, który w porywie patriotycznych uczuć wręczył mi dobrze już napoczęte pół litra.
Jeszcze nas wtedy ludzie pozdrawiali. Uzbrojeni żołnierze AK jeszcze ludziom dodawali otuchy. Jeszcze i my sami pozowaliśmy do zdjęć powstańczych. […]
Miasto było już wtedy wyraźnie zróżnicowane. Od strony Woli widać ślady bombardowań i pożarów. Rozprute domy z kolorowymi przekrojami mieszkań zawieszonych wysoko na tle nieba. Na piątym piętrze błyszczy w słońcu wanna, jakby nie wiedziała, że reszty stropu, mieszkania i domu już nie ma. Ruiny są świeże, niespłukane deszczem, kanciaste. Jeszcze nieprzemieszane przez następne bomby. Zachowały kształt poszczególnych przedmiotów i elementów: desek, cegieł, zbrojeń, zwisających stropów, wyrwanych futryn, mebli. Przechodzimy wolno i ostrożnie, znacząc pierwszy ślad, wydeptując pierwszą ścieżkę wśród ruin. Im bliżej Śródmieścia, tym mniej śladów bombardowania. Całe odcinki ulic jeszcze nietknięte. Zadziwia ilość wywieszonych biało-czerwonych flag. Jedne wyraźnie nowe, zrobione wczoraj, inne czekały pięć lat. Na każdym niemal rogu ulicy barykada. […]
Tam, gdzie domy są stale pod obstrzałem, mieszkańcy zdążyli już powybijać dziury w murach i w ślepych ścianach. Przechodzimy, klucząc przez podwórza, zakamarki, mieszkania na parterze, schodzimy do piwnic, by nagle znowu wyjść na ulicę. Towarzyszy mi jakiś nowy surrealistyczny krajobraz miasta, powstały dziś na zwykłej do wczoraj ulicy. Omijam głęboki lej od bomby, potykam się o wystające płyty chodnikowe, by po kilku krokach, po ledwie podpartej desce wejść do pokoju. Pali się niepotrzebne nikomu światło, naprzeciw miejsca po ścianie stoi nietknięte pianino. Z długiego, ciemnego korytarza, który zachował zapach mieszkania, zamiast na klatkę schodową, wychodzę przez wyrwę w ścianie na mały ogródek zalany słońcem, przytulony do ściany, niespodziewany w tej części miasta. Znowu mieszkanie, meble, obrazy na ścianach. Wydaje mi się, że naruszam czyjś osobisty świat, choć wybite szyby i powiewające firanki przeczą spokojowi książek stojących na półkach.
Warszawa, 3 sierpnia
Stanisław Jankowski „Agaton”, Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie. Wspomnienia 1939-1946, t. 2, Warszawa 1984.
Dziś zmobilizowano Leonarda. Po prostu przyszedł delegat AK i zaciągnął w szeregi mężczyzn zdolnych do noszenia broni bez względu na przynależność polityczną. Leonard się bardzo cieszy. Janusia bardzo zdenerwowana, ja też. Szykujemy po jego ojcu różne części uniformu wojskowego, by wyglądał jak żołnierz.
Żołnierz AK, choć w cywilu, czasem i w najgorszym garniturze, ale zawsze z opaską biało-czerwoną WP. Uzbrojenia nie ma, chyba to, co zdobył na Niemcach, względnie to, co miał w konspiracji.
Walka toczyła się na Żoliborzu pozycyjna i zażarta. Ulicą Słowackiego, jako główną i nie zabarykadowaną trasą, przejeżdżają czołgi wolno i spokojnie, siejąc gradem kul z rozpylaczy na obydwie strony ulicy.
Warszawa, 4 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Trudno coś robić, bo bomby wokół padają, na przemian z ostrzeliwaniem przez myśliwce. Szyby lecą, domy wokół się walą. Schodzimy do piwnicy i prawie nie można z niej wyjść. O 16.00 trzy bomby w nasze m.p. Nas zasypało, ale jest drugie wyjście. Śpiewamy Te Deum, dziękując za ocalenie. Zapada decyzja — przechodzimy do PKO. Strasznie, nie do poznania zmieniona Jasna: ruiny i trupy. Schron szpitalny PKO zapełniony rannymi — widoki i zapach niesamowite. Śmieją się z naszej kawalkady — jesteśmy czarni od sadzy. Składamy rzeczy na drugim poziomie i kolejno idziemy się myć. Następnie układamy się na spoczynek w strasznie wilgotnym i zimnym schronie. Ratuje mnie płaszcz „Mety”. Drżę z zimna, lecz znużona i niewyspana usypiam. Świst pikujących samolotów ciągle mam w uszach, wydaje się, że to piekło trwa.
Warszawa, 5 sierpnia
Niezapomniany, okropny i wspaniały w swej grozie widok płonącej Warszawy obserwujemy z tarasu ósmego piętra PKO. Rozszalały żywioł ognia potężnieje i zbliża się, opasuje nas coraz ciaśniejszym pierścieniem. Z całą premedytacją Niemcy wykonują swoją zapowiedź — spalenie Warszawy! Straszne! Czołgami atakują, pędząc ludność cywilną przedtem, każąc jej rozbierać barykady. Padają niewinni od kul polskich, ku chwale Ojczyzny!
Warszawa, 10 sierpnia
Około 19.00 przed kwaterę [na ul. Kilińskiego] zajeżdża czołg, zdobyty tego dnia przez chłopców. Wszyscy wylegają przed bramę, wychylają się z okien i balkonów. Kto może, wskakuje na czołg, by na nim wjechać do kwatery. Wśród głośnych okrzyków: „Hurra!!!”, „Niech żyje!!!”, czołg zdobywa napotkane po drodze barykady. I nagle... Błysk, huk i setki pokrwawionych strzępów ludzkich wylatują w górę. Czołg wybuchł. Okazało się, że miał założoną bombę zegarową, która punktualnie o godzinie siódmej wybuchła. Ofiar jest masa. Ogólnie obliczają na jakieś dwieście osób. O ile chodzi o naszą kompanię, straty w zabitych są stosunkowo niewielkie (ginie podchorąży „Orlicz” [Michał Światopełk-Mirski]), ale za to rannych jest bardzo dużo.
Warszawa, 13 sierpnia
Starówka broni się, musi się bronić, żeby stan posiadania się nie zmniejszył! [...] Stare Miasto odcięte. Łączność tylko kanałami. Coraz gorsze wieści przychodzą stamtąd. W PKO wre gorączkowa praca. Nastrój minorowy wzrasta. Spodziewana pomoc nie nadchodzi. Zapasy żywności kończą się. Z chlebem najgorzej. Młyn pod obstrzałem, piekarnia Bernatowicza pod obstrzałem bomb i „krów”. Porucznik „Janek” dzielnie trwa na posterunku. Co dzień zdaje raporty, ale wali się i pali. Ofiar bez liku. Kilka moich spacerów po mieście potwierdza spostrzeżenia innych. Mogiły, barykady, leje od bomb, pożary! Granatniki walą. [...] Jestem głodna, dobrze, że papierosów nie brak.
Zdaję sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, nie dzielę się tymi spostrzeżeniami z nikim. Humor dla wszystkich i pogodna twarz. Nie boję się. Czuję wokół sympatię, każdy, choćby najsilniejszy, potrzebuje pociechy. Padają pamiętne słowa podczas audycji z Londynu: „Jeśliby pomoc nie miała przyjść, dam wam znać — Mikołajczyk”. Czuję podświadomie, że nie przyjdzie. [...] Czuję się bardzo sama i zaczynam na wszelki wypadek przegląd życia. Przyjemność sprawia mi słuchanie mszy świętej. Przystępuję do spowiedzi. Ze zdrowiem źle. Jestem słaba, kaszlę, gorączkuję. Życie w piwnicy robi swoje.
Warszawa, 15 sierpnia
Rano, gdy tylko obudził się dzień, wybiegłem z piwnicy na dwór. Słońce wschodziło, mgły ustępowały, zapowiadał się śliczny dzień. Ojciec od rana znajdował się już na forcie [czerniakowskim]. Ruch wszędzie był niesamowity. Przede wszystkim zaraz o piątej zaczęto wznosić barykadę na Powsińskiej, przed mostem, a po niej rowy dobiegowe do fortu i do parku. Również na samym forcie chłopcy się okopywali zawzięcie, wnosząc na szańce niemieckie lotnicze formularze, raporty tzw. Flugansage, które całymi blokami zalegały kilka kazamat.
Fort tętnił życiem. Intendentura nie próżnowała. Od razu uruchomiono warsztat rusznikarski, ruszyła produkcja butelek samozapalających i granatów. Przystąpiono do zorganizowania nasłuchu radiowego. […] Ponieważ energii elektrycznej nie było już na Sadybie od 3 sierpnia, początkowo zasilano aparaty radiowe prądem z baterii i akumulatorów, ale później Ryncio [Ryszard Zienkiewicz] wpadł na bardziej oryginalny pomysł. Na specjalnych stojakach ustawił rowery z dynamami do reflektorów i kolejno na zmianę kilku powstańców pedałowało w miejscu, zasilając w ten sposób prądem aparaty radiowe. Potem użyto do pedałowania niemieckich jeńców. […]
W bloku [przy ulicy Morszyńskiej 5] panował też niezwykły ruch. Pospiesznie organizowano szpital polowy, ponieważ drewniany budynek szkolny w razie ewentualnego ostrzału artyleryjskiego czy bombardowania lotniczego nie dawał absolutnie żadnego zabezpieczenia. Zaczątkiem szpitala w bloku stało się mieszkanie generałowej Branickiej. W narożnym pokoju od podwórka urządzono salę operacyjną, ponieważ ta strona bloku była zasłonięta od północy budynkami ulicy Okrężnej, od zachodu skrzydłem bloku, a od wschodu mieszkaniem Wacława Rogowicza, zresztą z tej strony, od Wisły, atak artyleryjski był najmniej spodziewany. […]
Mimo ostrzału na Sadybie panował ruch jak w najlepszych przedwojennych czasach. Sklepy były otwarte. Po drugiej stronie ulicy, na ścianie domu przy Okrężnej 5, wisiał barwny plakat, przedstawiający młodego żołnierza w hełmie, z karabinem na ramieniu. U dołu plakatu duży napis nawoływał: „Wszyscy w szeregi AK.” Radość z wolności malowała się na wszystkich twarzach. Na ulicy tu i ówdzie widać było żołnierzy z zawadiackimi minami, z bronią niedbale zawieszoną na ramieniu czy na szyi. Na każdym kroku obdarzani byli serdecznymi uśmiechami i powitaniami.
Warszawa, 19 sierpnia
Maciej Piekarski, Tak zapamiętałem, Warszawa 1979.
Tej nocy, z 19 na 20, nasze dowództwo urządziło atak na Dworzec Gdański. Oczywiście, atak się nie udał. Z kompanii biorącej bezpośredni udział w ataku wróciło kilku żołnierzy. Reszta zabici, nie zdołano nawet z szyn kolejowych pozbierać swoich rannych. Dla wielu rodzin ciężki smutek i żałoba. Jaki cel miał mieć atak? Nie wiadomo. Bez armat, czołgów i dostatecznej ilości broni automatycznej.
Warszawa, 20 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Wczoraj wieczorem dano mi znać, że kanałami przeszedł porucznik „Prut”* ze Starówki i szukają mnie z Janeczką. [...] „Prut” jest mocno zmartwiony sytuacją na Starówce i twierdzi, że lada dzień się poddadzą lub szturmem ich wezmą. Oczywiście, o tym nie wolno mówić i my z Janusią za nic nie podzieliłybyśmy się z nikim tą wiadomością; za to czeka więzienie — a na co zda się szerzenie „depresji moralnej” wśród społeczeństwa? [...] „Prut” opowiada, że MP [„Miecz i Pług”] szykanują na Starówce, mimo że Starówka jest w znacznej mierze broniona przez MP. [...]
Katedra nie istnieje. Odbywały się w niej najcięższe walki. Goliaty i Tygrysy wjeżdżały do wnętrza. Walka toczyła się o każdy załom muru, po prostu o każdą cegłę. Starówka jest jedną ruiną. Napisałam kartkę do Mietka. „Prut” się spieszy, otrzymali trochę broni i amunicji z Żoliborza. [...]
Milczymy i zaciskamy zęby. Nie cieszą nas opisy w komunikatach o nadzwyczajnym bohaterstwie dwunastoletnich chłopców, o butelkach z benzyną unieruchamiających czołgi nieprzyjaciela — wiadomo, że stać nas na poświęcenie i bezimienną śmierć. Pragniemy, by była inna ta „próbka wolności”. Smuci nas, żeśmy nie dorośli do samostanowienia o sobie, do władzy nad sobą. Nie stać nas jeszcze na dobrą władzę cywilną, na samorząd. W wojsku też różnie się dzieje. Jedni coś skonfiskują, czasem ukradną, a żołnierz głoduje i głoduje. [...] Generał „Bór” mówi nam, że świat cały wie o bohaterstwie Warszawy — bodajby bohaterów nie było tylu, a więcej lepszych polityków.
Warszawa, 23 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
I na co to całe przedsięwzięcie powstańcze? [...] Dzielnica za dzielnicą się poddaje. Nie istnieje Wola, Powązki, Mokotów, Powiśle, Marymont (cały spalony), Starówka w gruzach. Pozostały: Żoliborz i Śródmieście. Musimy bronić honoru powstańca. Honor ten leży pogrzebany na wszystkich podwórkach domów, przy ulicach, placach. Szeregi mogił co dzień rozkwitają w parku Żeromskiego. Przynajmniej Ci mają sporo zieleni i nikt po nich nie depcze.
Warszawa, 26 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Przed nami klasztor i mur Łazienek. Nasza drużyna zajmuje parter i pierwsze piętro narożnika. Nagle, skądś z bliska, pada strzał i nasz chłop pada z rozbitą głową. [...] Na podwórzu sprawdzanie drużyn. Niespodziewanie wali granatnik szkopów, a pocisk rozrywa się tuż za jedną z drużyn, która stoi w dwuszeregu. Robi się jatka. Odłamki, gruz i szkło ranią stojących. [...] Przed nadejściem patrolu sanitarnego pomagam robić pierwszy opatrunek. [...] Trzeba ich poprzenosić pod dach.
A tu alarm! Na stanowiska! Natarcie tyraliery Niemców, ze wsparciem dwóch czołgów! Są od nas o 120 metrów. Rozpoczynamy ogień. Niemcy odpowiadają nam. Lufy dział czołgowych wolno zwracają się w naszą stronę, mierzą, ogień z jednoczesnym hukiem, trzaskiem muru, drzewa. Kurz przesłania widok. Robi się gorąco.
Wzywam „pancerszreka” [Panzerschreck — niemiecka rakietnica przeciwpancerna]. Ustawia się w oknie, mierzy, celuje. Czołgi jak na dłoni. Strzał! Nic nie wypala, drugi nabój — nic, nie wypala. A czołgi suną wolno i walą. Obsługa zdenerwowana, zdejmuje machinę ze stanowiska, sprawdza zapalnik iskrowy i — nagle huk! Bydle rąbnęło wewnątrz pokoju, w ścianę, przy której stałem ze strzelcem „Jurem” [Włodzimierzem Borowym]. Czułem, jak mnie unosi coś w górę i rzuca o biurko, potem dym, huk i okropny szum w uszach. Podnoszę się z trudem i sprawdzam, czy jestem cały — brak furażerki.
Tymczasem kłęby dymu i huku opadają o tyle, że widzę kolegę leżącego w kałuży krwi. Dźwigam go — żyje, krew leci z szyi. Prawa ręka zwisa na strzępach kombinezonu. Wpadają koledzy i wynoszą go. Obsługę wyrzuciło na klatkę schodową. W ścianie widnieje wielka dziura. Ja nie słyszę. Podchodzę do okna i dopiero widzę, że czołgi bez przerwy walą w nasze stanowiska. Z pomocą nadchodzi Piat [angielski gratnik przeciwpancerny], gdyż „pancerszrek” uległ uszkodzeniu. Piat wali bez przeszkód, lecz niestety za blisko. Tymczasem tyraliera niemiecka załamuje się, Szkopi kryją się za czołgi, wycofują się. [...] Ja jestem jak na filmie niemym, gdyż nic nie słyszę, tylko szumi ciągle.
Warszawa, 27 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 177.
Jest niedziela. Msza święta w holu, godzina siódma rano. Pod koniec nabożeństwa pierwsze bomby. Nikt się nie ruszył. Śpiewamy Boże, coś Polskę. Ledwo skończyło się nabożeństwo, rozszalał się atak. I tak już trwało do wieczora. Dwanaście godzin bez przerwy. Piekło kompletne. Cały budynek [PKO] chodzi, nieustający jazgot strzałów, wybuchy bomb i ten „cielak”! Schodzą z górnych pięter na dół. Twarze wystraszone, nerwowe. Podrywają się na głos: „Pali się drugie piętro!”. Idziemy ratować. Łańcuch stworzony z ludzi do podawania wody. Co i raz ktoś wpada, przynosząc straszne wiadomości z miasta. Alkazar! Znikąd pomocy — radio zamilkło, bo prądu nie ma!
Warszawa, 2 września
Niebywałe wrażenie przy wyjściu z PKO. Brama rozwalona, wokoło szkielety popalonych, dogasających domów. Na ulicy Świętokrzyskiej idzie się po rumowisku ze zwalonych domów na wysokości połowy piętra, na Jasnej na wysokości pierwszego piętra. Pełno niewypałów. Ciemno — tylko światło dogasających pożarów pozwala na uciążliwy cichy marsz po tych zwaliskach z cegieł i belek. Koszmarny marsz!
Docieramy do Alei. Przejście dogodne — nie strzelają. Rów wykopany w poprzek — trzeba schylić się dobrze i przebiec. Tak, po tej stronie Alei inny świat. Idę ze zdziwieniem, patrząc na domy stojące w zadumie z ciemnymi oknami, z — o dziwo! — nie wybitymi szybami. Ludzie normalnie mieszkają — śpią w swoich mieszkaniach. Jakie to wydaje się dziwne, po miesięcznym gnieżdżeniu się w piwnicy, po spaniu na twardej podłodze w brudzie i zimnie!
Warszawa, 4 września
Samoloty niemieckie zrzucają ulotki o poddaniu się i wychodzeniu ludności cywilnej z białymi chusteczkami. Był taki wypadek na Żoliborzu, że mieszkańcy kolonii przy Marymoncie, będący pod ustawicznym ogniem nieprzyjaciela i wśród częstych pożarów, zdecydowali się wyjść z białymi chusteczkami. Wojsko im nie pozwoliło. „Dzielniejsi” cywile nazwali ich tchórzami, zdrajcami itp. Uważam, że niesłusznie postąpiono, bo właściwie któż zapewni bezpieczeństwo w konsekwencji tego postępowania tym ludziom i weźmie odpowiedzialność za dalsze ich losy. [...] Jeżeli AK czy inni obywatele chcą się bronić, to mogą, ale ludzi innych przekonań, których nie pytano o zdanie przy rozpoczynaniu powstania, nie mają prawa narażać. Przede wszystkim ludzie nie mają już co jeść. Chodzą głodni, wyniszczeni przebywaniem w piwnicach, strachem o swych najbliższych czy stratą najbliższych. Żołnierze są też głodni i kradną, po prostu kradną z piwnic i mieszkań, gdzie kwaterują, co się da. Walczą, nie dzięki dyscyplinie, autorytetom dowódców, walczą, bo wiedzą, że wyjścia nie ma, że „kości do ostatniej zostały rzucone”, że wreszcie są Polakami.
Warszawa, 13 września
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Nikt nie traci nadziei, że walka nie jest przegrana. Każdy będzie walczył do ostatniego naboju. Przez cały dzień ataki niemieckie i piekielny ogień artyleryjski. Wszyscy z Mokotowa mamy się wycofać na Śródmieście. Po zapadnięciu zmierzchu wchodzą do kanałów najpierw ranni, a później oddziały. Jednak z tych, którzy szli kanałami, większy był procent zabitych, gdyż Niemcy nie wahali się zamykać włazy i wpuszczać gaz do kanałów.
Warszawa, 26 września
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 177.
3 października [1944] rozeszła się wiadomość o kapitulacji. Byłem na podwórku domu na Piusa, gdy zjawił się cywil z opaską i zwołał wszystkich mieszkańców. Odczytał krótki komunikat, z którego wynikało, że według warunków kapitulacji wszyscy mieszkańcy mają opuścić miasto. [...]
Przez cały czas z napięciem obserwowałem zebranych. Na wszystkich twarzach widać było skrajne wyczerpanie fizyczne i nerwowe, ślady przeżyć ostatnich dwóch miesięcy spędzonych przeważnie w brudnej, ciemnej i wilgotnej piwnicy, w potwornym zaduchu, bez światła i wody, o głodzie. Ludzie przeżyli te dwa miesiące wsłuchani w świst nadlatujących pocisków, bomb lotniczych, min latających, w ciągłym oczekiwaniu na moment, kiedy piwnica się zawali, grzebiąc ich żywcem we wspólnym grobie. Cała męka okazywała się teraz daremna. Miała skończyć się tułaczką. [...]
Wszyscy słuchali w grobowym milczeniu, a gdy cywil skończył czytać, zaległa na chwilę cisza, którą przerwał jakiś starszy jegomość z siwą brodą. Zaintonował: „Jeszcze Polska...”, a za nim inni podchwycili słowa.
Warszawa, 3 października
Jan Nowak-Jeziorański, Kurier z Warszawy, Warszawa–Kraków 1989, [cyt. za:] Polska Nowaka-Jeziorańskiego, podały do druku Agnieszka Knyt i Emilia Wileńska-Skwarzec, „Karta” 2010, nr 62.
Wyszliśmy z miasta z żoną [Jadwigą ps. „Greta”] 3 października 1944, niosąc pod gipsowymi bandażami, które zakładał warszawski chirurg, dr Maciejewski, kawałek Warszawy — mikrofilmy ze zdjęciami z powstania, fotografiami odezw, meldunków i raportów, nawet powstańczych wierszy. Mieliśmy dotrzeć z tym świadectwem prawdy do Londynu, by pokazać je światu. [...] Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem białe płachty żałośnie zwisające z balkonów. Wyruszaliśmy w długą drogę, niepewni, czy i kiedy powrócimy. Lecz przysięgliśmy sobie oboje, że w myślach i uczynkach nigdy Jej nie opuścimy. [...] Nawet gdyby nie było nam dane ujrzeć Jej znowu.
Warszawa, 3 października
Jan Nowak-Jeziorański, W poszukiwaniu nadziei, Warszawa 1993, [cyt. za:] Polska Nowaka-Jeziorańskiego, podały do druku Agnieszka Knyt i Emilia Wileńska-Skwarzec, „Karta” 2010, nr 62.
„AK — zdrajcy, faszyści, burżuje.” Olbrzymia sala Zbrojowni na Szwedzkiej wypełniona. Garstka prowodyrów i parę setek ciekawskich. W tym sporo mieszkańców moich domów. [...] Wybrane prezydium siedziało jak garstka baranów z głupimi minami. Wyglądało to śmiesznie. Mówcy mieli tępe twarze i wśród okrzyków własnych i publiczności odgrywali swoje role jak nakręcone katarynki. Frazesy i kłamstwa padały jak gromy Jowiszowe. Publiczność dostrzegała komizm we wdzieraniu się poważnych figurek na stół, służący za mównicę, bo zakażdym razem wołano ze wszystkich stron: „Wyżej, wyżej”. A ze stołu-mównicy padało bez przerwy: „Hańba”, „Śmierć”, „Precz z nimi!”. Więc po co te orzełki, Rota i cała szopka! Czemu te kreatury plują na braci — Polaków!? [...]
A ja marzę o Państwie demokratycznym. Będziemy dyskutować, przedstawiać swoje racje i nie będziemy wyglądać tak głupio, tępo i co tu dużo mówić — śmiesznie.
Warszawa, 20 października
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Wyruszyliśmy z domu rodziców „Grety” na Retoryka 15 [w Krakowie] — 19 grudnia 1944 wieczorem. Żegnali nas ludzie, którym wojna zabrała dwoje dzieci, a teraz odchodziło trzecie — ostatnie. Zdawali sobie dobrze sprawę z czekającego nas niebezpieczeństwa, ale nigdy słowem jednym nie usiłowali nas zatrzymać czy przemówić do uczuć córki. Rozstawali się z jedynym skarbem, jaki im jeszcze pozostał. [...]
Wyruszyliśmy. Noc była przepiękna, ale bardzo mroźna, niebo tak wygwieżdżone, że prawie jasne. Śnieg skrzypiał mocno pod nogami. Szliśmy rzędem, ścieżką pnącą się stromo pod górę. Maks i Hans — z przodu, a dwaj Rosjanie z tyłu za nami.
— Co za paradoks — szepnąłem do „Grety” — idziemy jak Polska, między Niemcami i Rosją.
Rosyjscy i niemieccy komuniści prowadzą parę Polaków, wysłanników polskiego Podziemia.
Kraków, 19 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Kurier z Warszawy, Warszawa–Kraków 1989, [cyt. za:] Polska Nowaka-Jeziorańskiego, podały do druku Agnieszka Knyt i Emilia Wileńska-Skwarzec, „Karta” 2010, nr 62.
W nocy 5/6 stycznia 1945 zlikwidowałem z por. „Ostoją” na kolonii Jakubowskie komendanta posterunku milicji w Boćkach — Michała Zielińskiego, współpracownika NKWD, a także starszego lejtnanta Aleksandra Dokszyna ze SMIERSZ-a, rozpracowującego miejscową siatkę AK. Dostał moje trzy kule w legitymację pod mundurem, na sercu. Było w niej pozwolenie na dokonywanie aresztowań do pułkownika włącznie. „Wićka” i „Kukułka” w tym czasie obstawiali dom.
Boćki, 6 stycznia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
[Spotkanie] miało niezwykle burzliwy przebieg – wszyscy byli zgodni w kwestii bezprzykładnego bohaterstwa powstańców, nie tylko żołnierzy walczących z bronią w ręku, ale również ludności cywilnej, kobiet i dzieci. Różnice wystąpiły, jeśli chodzi o genezę powstania, współpracę dowództwa z Armią Czerwoną, na tle ogólnego stosunku Rządu Londyńskiego do władz radzieckich. Padło wiele gorzkich słów i pretensji, na które odpowiadał m.in. mjr Stahl. Edmund Osmańczyk, który odwiedził właśnie Katowice, a także ja włożyłem swoje „trzy grosze”, aby rozładować napiętą sytuację i wyjaśnić nieporozumienia. Nieobce mi były sekrety wojennego podziemia, byłem przecież czynnie zaangażowany w robotę konspiracyjną jako człowiek AK. Po spotkaniu w gronie organizatorów doszliśmy do wniosku, że spraw kontrowersyjnych nie należy chować pod sukno, ale właśnie wydobywać na światło dzienne i poddawać pod osąd opinii publicznej. Nawet jeśli przy okazji przyjdzie gardłować, a nwet się spocić. Trud ten z pewnością się opłaci.
Katowice, 25 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Wieczorem 2 marca 1945 odbyła się w drugiej kompanii narada wybranych delegatów strajkowych. Zapadła decyzja, że 4 marca cały nasz obóz przystępuje do strajku głodowego. Na ręce komendanta ma być złożony memoriał do władz NKWD w Moskwie.
Znalazł się papier do pakowania, który po wyrównaniu posłużył za podaniowy. Udało się zdobyć kupiony ołówek. W rezultacie powstało takie w przybliżeniu pismo w języku rosyjskim:
„Obóz internowanych Polaków w Diagilewie pod Riazaniem Nr 179 proklamuje od rana dnia 4 marca 1945 roku głodówkę protestacyjną, przedstawiając następujące postulaty: a) natychmiastowe przeniesienie nas do innego, bardziej humanitarnego obozu i stworzenie lepszych warunków bytowych; b) przybycie do obozu przedstawiciela polskiej ambasady w Moskwie; c) umożliwienie nieskrępowanej korespondencji z Krajem; d) natychmiastowe zwolnienie i odesłanie do Polski zatrzymanych generałów; e) ustanowienie na okres przejściowy polskiego kierownictwa obozu i wybieranych kontrolerów kuchni; f) natychmiastowe powiadomienie NKWD w Moskwie o podjętej przez oficerów polskich w tym obozie głodówce; g) w razie niespełnienia zgłoszonych postulatów głodówka będzie trwała aż do śmierci ostatniego oficera polskiego w obozie”.
Delegaci umówili się, że w przypadku prowadzenia przez władze NKWD badań i dochodzeń należy odmówić jakichkolwiek wyjaśnień i pertraktacji. Doktor Bohdan Kopeć pouczył nas, jak zachowywać się w czasie głodówki, aby nie tracić na próżno energii, zwłaszcza że kilku kolegów było bardzo osłabionych fizycznie. Ksiądz „Protazy” ogłosił, że na swojej pryczy będzie spowiadał chętnych.
Diagilew, 2 marca
AK do Riazania, „Karta” nr 6/1991.
17 kwietnia oba szwadrony (jeszcze razem) zajęły osadę Mała Narewka na skraju Puszczy Białowieskiej. Rozbrojenie posterunku milicji przeprowadził por. „Nowina”.
Mała Narewka, 17 kwietnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
22 kwietnia wrogo do nas nastawieni i sprzyjający Sowietom mieszkańcy białoruskiej wsi Wiluki ostrzelali patrol mojego szwadronu. Ukarałem ich za to trzy tygodnie później.
Wiluki, 22 kwietnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
30 kwietnia nastąpiło ważne wydarzenie w moim życiu. Łącznicy „Łupaszki” przyprowadzili do szwadronu dwie zabiedzone kobietki z siatki. Staliśmy w wiosce Pondy koło Zwierzyńca. Kobietkom radzono: „Tylko nie do «Zygmunta». Nie wytrzymacie!”. Rady nie posłuchały. Na drugi dzień „Krystyna” (Alicja Trojanowska) i „Danka” (Wanda Czarnecka) stanęły do raportu z prośbą o pozostanie w szwadronie jako sanitariuszki.
Pondy, 30 kwietnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
2 maja stanęliśmy w wiosce białoruskiej. Wziąłem pięciu zakładników, bo oni lubili do nas postrzelać...
Nazajutrz przed południem: „Alarm!”. Zerwałem się na nogi. W przejeżdżającej ciężarówce zobaczyłem kilkunastu ludzi w białych koszulach. Jeden trzymał między udami erkaem dziegciara, dwóch — pepesze, reszta — karabiny. Mijali nas i przejechaliby. Raptem los wydał ich w nasze ręce. Przed ciężarówkę wyskoczyły dwie domokrążne babki. Stanęli.
„Ognia!”. Załoga auta „cichła”, jeden po drugim. Po naszej stronie siedział żywy i cały ruski szofer. „Nie ubiwajtie.” Uspokoiłem chłopca (17–18 lat), że my „tolko swoju swołocz”.
Patrzę, koło mnie stoi siostra „Krystyna” i nie ma już kogo ratować.
— Po jaką cholerę siostra tu się pchała? — pytam.
— Mnie jakoś przy panu bezpiecznie.
Zginęło siedmiu milicjantów i dwóch uzbrojonych członków PPR. Jechali z Białowieży, z uroczystości pierwszomajowych.
3 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
11 maja „odwiedziłem” wieś Wiluki, której mieszkańcy w kwietniu ostrzelali mój patrol. W „podziękowaniu” z rozkazu „Łupaszki” wieś spaliłem i kazałem rozstrzelać jednego członka PPR. Ludności dałem czas na opuszczenie wsi.
Wiluki, 11 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
16 maja pod wsią Patoki nastąpiło spotkanie z przybyłą tam po zboże ekspedycją ludowego wojska i milicji, w której brali również udział strażnicy więzienia z Bielska Podlaskiego. Atakowaliśmy murowany dom i zabudowania. Strzelało kilku tylko strażników — nie wszyscy. W walce zabity został ich dowódca. Do niewoli wzięliśmy jedenastu żołnierzy, trzech z nich pozostało z nami do końca.
Potoki, 16 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Mieszkańcy Domanowa i sąsiednich Patok naprowadzili oddział NKWD (około stu Sowietów) na dwór Hieronimowo, gdzie mieszkało 40 polskich rodzin przesiedlonych zza Buga. Skomunizowani chłopi chcieli zagarnąć ziemię przez tamtych uprawianą. Ruscy dwór spalili, a polskie rodziny obrabowano. Mieszkańcy Patok i Domanowa byli wrogo do nas nastawieni, posiadali broń i współpracowali z NKWD. W odwet za ich postępek, z rozkazu majora, 20 maja obie te wsie spaliłem (pomimo gróźb dalszych represji ze strony komendanta NKWD). W większości płonących zabudowań i stodół eksplodowała amunicja. Zlikwidowany też został sołtys Bekiesz, jego syn i jeszcze ktoś.
Wpadło wtedy w moje ręce dwóch sowieckich kapitanów, lekarzy weterynarii. Wtedy jeszcze puszczałem ich wolno (póki nie złajał mnie za to „Łupaszka”).
Hieronimowo, 17 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
[17 maja] mieszkańcy Domanowa i sąsiednich Patok naprowadzili oddział NKWD (około stu Sowietów) na dwór Hieronimowo, gdzie mieszkało 40 polskich rodzin przesiedlonych zza Buga. Skomunizowani chłopi chcieli zagarnąć ziemię przez tamtych uprawianą. Ruscy dwór spalili, a polskie rodziny obrabowano. Mieszkańcy Patok i Domanowa byli wrogo do nas nastawieni, posiadali broń i współpracowali z NKWD. W odwet za ich postępek, z rozkazu majora, 20 maja obie te wsie spaliłem (pomimo gróźb dalszych represji ze strony komendanta NKWD). W większości płonących zabudowań i stodół eksplodowała amunicja. Zlikwidowany też został sołtys Bekiesz, jego syn i jeszcze ktoś.
Wpadło wtedy w moje ręce dwóch sowieckich kapitanów, lekarzy weterynarii. Wtedy jeszcze puszczałem ich wolno (póki nie złajał mnie za to „Łupaszka”).
Domanowo, Patoki, 20 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Nad ranem 7 lipca zatrzymaliśmy się na dzienny postój w wiosce Brzeziny. Przez środek wsi przechodziła droga. Na skraju wsi znajdowała się stodoła, przed którą mój zwiad (dwunastu ludzi) ćwiczył ujeżdżanie koni pod dowództwem plutonowego. Dochodząc do drogi, za którą kwaterowała część szwadronu, usłyszałem huk silników. Po chwili ze wzgórza (dwieście–trzysta metrów od nas), gdzie kwaterował w kilku budynkach 2 szwadron „Burego”, wyjechały na nas trzy auta: łazik, fiat osobowy i ciężarówka. Na wzgórzu zatrzymała się druga ciężarówka, otoczona natychmiast ludźmi „Burego”.
Dałem rozkaz kontynuowania ćwiczeń na ujeżdżalni. Porwałem od najbliższego żołnierza pepeszę i z kilkoma ludźmi z niedbale przewieszonymi automatami ruszyliśmy na spotkanie nadjeżdżających. Nasze mundury dawały poczucie bezpieczeństwa. Łazik podjechał do nas. Szofer grzecznie pozdrowił. Zostało przy nim dwóch naszych. Z pozostałymi ruszyłem dalej. Fiat zatrzymał się przy koniach. Przez okno wychylił się oficer (pułkownik-prokurator) przywołując plutonowego. Zapytał o drogę, twierdząc, że się „zgubili”. Podszedłem. Otoczyliśmy auta. Wszyscy Rosjanie (prócz kobiety obok pułkownika) na rozkaz podnieśli ręce. Wyszli z aut i zostali odprowadzeni do chaty, pozostając pod strażą. Zgodnie z rozkazem majora mieli zginąć.
Któryś z dowódców drużyny zorganizował kopanie. O kilkadziesiąt metrów za stodołą w zbożu zaczęto szykować dół. Szedłem powoli do kwatery zatrzymanych. Przy łaziku, obstawionym kilkoma żołnierzami, szofer tłumaczył funkcjonowanie maszyny podchorążemu „Konarowi”. Rozmowa w tonie przyjacielskim.
Zanim wszedłem do pomieszczenia zatrzymanych, podbiegł do mnie wartownik: „Panie poruczniku, on ma bardzo dobry zegarek”. Pamiętał, że 2 maja (moje imieniny) w Puszczy Białowieskiej zgubiłem podarowany mi przez babkę na imieniny zegarek. Wchodzę do zatrzymanych. Siedzą na stołkach. Zegarka na ręku nie widać. „Kto otniał ot was czasy?” [Kto wam zabrał zegarek?] — „Nikto, imieju” — odpowiedział pułkownik i wyjąwszy zegarek z kieszeni podał mi go. No, zdobycz potrzebna — Longines (on też go nie kupił).
Pułkownik zapytał: „Uże nie nużnyj?” [Już niepotrzebny?], bardzo poważnie. „Da” — odpowiedziałem. „Nie ubiwajtie żenszcziny” [Nie zabijajcie kobiety].
Wyszedłem z bardzo dziwnym uczuciem. Dół był gotów. Wyprowadzono skazańców i dołączono do nich szofera. Kobieta tuliła laleczkę, którą kazałem rozpruć i sprawdzić zawartość (pamiętałem, że często używa się lalek jako skarbonek). Jak twierdziła kobieta, kukołoczka [laleczka] miała być dla riebionka [dziecka]. Nie wiedziałem, że dla tego, co ma przyjść (żadne oznaki odmiennego stanu nie były widoczne). Piszę to ze łzami, ja, twardy człowiek i dowódca.
Przy egzekucji byłem obecny, ale sam w niej nie uczestniczyłem. Pułkownik objął kobietę. „Praszczaj, Masza” [„Żegnaj, Masza”]. Zginęli.
Rozkaz majora musiałem wykonać i wykonałem, ale ciągnie się za mną do dziś niepotrzebny ciężar. A tyle wykonanych wyroków mam za sobą!
Brzeziny, 7 lipca
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
10 lipca mój 1 szwadron ponownie „odwiedził” Siemiatycze. Rozbroiliśmy posterunek milicji (jeden funkcjonariusz został zlikwidowany). Zniszczeniu uległy akta w urzędzie gminnym. Dokonaliśmy też rekwizycji w spółdzielni.
Kilka dni później nastąpił Brzezin ciąg dalszy, a właściwie zakończenie. Nadjechali Sowieci z odwetem. Wioskę podpaliło dwóch lejtnantów. Staliśmy akurat na kwaterach w pobliżu i natychmiast ruszyliśmy z pomocą mieszkańcom płonącej wsi, biorąc udział w gaszeniu zabudowań. Poprowadzony przeze mnie pościg zwiadu konnego zakończył się ujęciem i rozstrzelaniem jednego z podpalaczy.
Oni zabijali Polaków, by zniszczyć nasz Naród. My w obronie Narodu zabijaliśmy ich — zabójców.
Siemiatycze, 10 lipca
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Nastąpił bardzo ważny dzień w moim życiu. Oświadczyłem się siostrze „Krystynie”, dając jej kilka godzin do namysłu (!).
Późnym wieczorem 27 sierpnia zapukałem na plebanię w parafii Osmola. Ksiądz proboszcz Kazimierz Godlewski był wielkim przyjacielem 1 szwadronu.
Pięć minut przed północą zaczął się nasz ślub. Pożyczona obrączka ślubna. Żona miała swój rodzinny pierścionek z datą: 1883 rok. Orszak ślubny: państwo młodzi, świadkowie — „Wiktor” i „Bolek Biały”; asysta: dwa erkaemy z obsługami. Jeden erkaem ulokował się przy stopniach kościoła, drugi w rozpadlinie muru skierowany na drogę. „Wiktor” zwraca uwagę: „Zygmunt, schowaj nahajkę, bo straszysz żonę”. Schowałem za cholewę buta.
Powiedziała „tak”. Jedyna kobieta — żona na prawie pięćdziesiąt lat. Krótkie przemówienie księdza: „Trzymajcie się, nie dajcie się!”.
Osmola, 27 sierpnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Następną koncentrację major „Łupaszka” wyznaczył w znanej nam już gajówce Stoczek. Odbyła się 7 września. Stawili się na nią wszyscy dowódcy szwadronów i oficerowie V Brygady. Major przekazał zebranym rozkazy Komendy Okręgu Białostockiego AK, dotyczące przeprowadzenia zamierzonej demobilizacji Brygady. Rozformowanie szwadronów miało się odbywać stopniowo, przy czym ich dowódcy zostali zobowiązani do pozostania w polu i do odejścia na końcu. Całą siatkę terenową miała objąć akcja zaopatrywania partyzantów w odprawy pieniężne i w fałszywe dokumenty, umożliwiające im rozpoczęcie życia w cywilu.
Partyzanci stopniowo odchodzili do cywila, co u niektórych wywoływało objawy niesubordynacji i rozprzężenia.
Stoczek, 7 września
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Rzeczpospolita Polska
Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego
Warszawa, dnia 27 września 1945 Ściśle tajne
Rozkaz nr 60
26 lipca 1945 r. w okolicy st[acji] Dęblin banda AK w składzie 40–60 ludzi napadła na pociąg nr 71, który wiózł transport więźniów z więzienia Praskiego do Wronek.
W wyniku napadu wszyscy więźniowie w liczbie 136 osób, wśród których znajdowało się 15 przestępców szczególnej wagi, zostali zwolnieni i wraz z bandami poszli do lasu. […]
Rozkazuję
1. Za karygodne niedbalstwo w pełnieniu obowiązków p.o. naczelnika Inspekcji Departamentu Więziennictwa i Obozów Wróblewskiego i sekretarza Inspekcji Sobczuka oddać pod sąd.
2. Usunąć ze stanowiska dyrektora Departamentu Więziennictwa i Obozów MBP podpułkownika Dudę oraz jego zastępcę kapitana Kwiatkowskiego, którzy nie zapewnili należytego wykonania powierzonego im zadania przez niedbalstwo i złą organizację.
3. Za brak należytej odpowiedzialności przy wykonaniu zlecenia specjalnego naczelnikowi więzienia na Pradze ppor. Szymonowiczowi udzielić surowej nagany z równoczesnym wstrzymaniem kolejnego awansu na przeciąg jednego roku.
4. Dowódcy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, generałowi broni Kieniewiczowi, pociągnąć do surowej odpowiedzialności winowajców — żołnierzy i oficerów Korpusu.
5. Celem zapewnienia należytej ochrony transportów więźniów — stosować co następuje:
a) Naczelnicy więzień przed skierowaniem transportów z więźniami z jednego więzienia do drugiego zawczasu przygotują listy więźniów i przedstawią je do zatwierdzenia w więzieniach podległych WUBP — kierownikom Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, a w więzieniach podległych bezpośrednio Departamentowi Więziennictwa i Obozów — dyrektorowi Departamentu I i dyrektorowi Departamentu Więziennictwa i Obozów.
b) Dla przewozu przestępców szczególnej wagi (prowodyrów band, ich zastępców, komendantów NSZ, b[yłych] dowódców pododdziałów NSZ, terrorystów, szpiegów) wyznaczać specjalną, wzmocnioną eskortę.
c) Na naczelników eskorty przydzielanej do transportów więźniów wysuwać doświadczonych, sprawdzonych oficerów, a ich zastępców dobierać spośród oficerów Departamentu Więziennictwa, którzy zajmują w więziennictwie odpowiedzialne stanowiska.
d) Żądać od Korpusu Wojsk Wewnętrznych, by do każdej eskorty przeznaczonej dla transportu więźniów przydzielony był jeden oficer Informacji.
6. Wydział Personalny Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przeprowadzi ścisłą kontrolę składu osobowego pracowników Departamentu Więziennictwa i Obozów i zwolni niezdolnych do pracy w tym Departamencie.
Równocześnie skontroluje stan tajnej korespondencji i zbada, czy dostateczna jest czujność na terenie Departamentu na podstawie ujawnionych niedociągnięć i braków, przeprowadzi naradę z nowo mianowanym Dyrektorem Departamentu Więziennictwa i Obozów i pracownikami Departamentu oraz zastosuje inne konieczne środki organizacyjne.
Rozkaz niniejszy przeanalizować z całym aparatem Departamentu Więziennictwa i Obozów, z kierownikami Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego oraz z kierownikami Wydziałów Więziennictwa i Obozów przy Wojewódzkich Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego.
Minister Bezpieczeństwa Publicznego
Warszawa, 27 września
Archiwum Akt Nowych, Departament Więziennictwa i Obozów MBP, 10/4, k. 182–188.
3 października za bunt i napaść na kolegów zostali rozstrzelani trzej żołnierze 1 szwadronu: „Tarzan”, „Mucha” i „Kula”.
3 października
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Melduję, że 17 grudnia 1945 o godz. 14.30 w Poznaniu, jadąc samochodem służbowym do firmy „Stomil” po odbiór opon, zauważyłem na moście dworcowym idącego [Jana Kempińskiego] „Błyska” w towarzystwie dwóch nieznanych osobników. Natychmiast kazałem samochód zatrzymać i referentowi śledczemu Kubiakowi Stefanowi dałem polecenie obserwowania podejrzanych mi osobników, a sam udałem się do Kom[endy] Woj.[ewódzkiej] MO po czterech ludzi uzbrojonych, gdzie przy ich pomocy zaaresztowałem „Błyska” na ul. Focha, przy parku Wilsona. (…) Po zatrzymaniu przywiozłem ich do Kom. Woj. MO Wydział Śledczy, gdzie rozpoczęto wstępne dochodzenia, gdyż „Błysk” jest dowódcą grupy partyzanckiej AK.
Poznań, 17 grudnia
(z akt sprawy SR-167/46)
Krzysztof Gozdowski, Wielkopolski ataman, „Karta” nr 10/1993.
Odbywało się przedstawienie [...]. Około godziny 20.00 pojawiło się około 25 żołnierzy z tak zwanej Armii Krajowej. Po nawiedzeniu posterunku MO, poczty, weszli na salę [...], wywołali ob. wójta, sołtysa, kierownika ag[encji] pocztowej, milicji, członków PPR oraz urzędników UB. Ostatnich przytrzymali. W tym samym czasie nadjechał samochód z Kościerzyny, przywożąc trzech urzędników UB. Wśród nich znajdował się major rosyjski. Wszystkich również przytrzymano. Samochód z Kościerzyny spalono, a urzędników z UB rozstrzelano. Pięciu zabitych legło u wylotu szosy do Zblewa około p. Karymora. Jeden ciężko ranny trzeciego dnia zmarł.
Stara Kiszewa, 19 maja
Kronika szkoły w Starej Kiszewie udostępniona przez dyr. Ewę Bembnistę, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Ci ubowcy ze Starej Kiszewy byli upomnieni wcześniej, że mają urząd zostawić, bo ich zastrzelą. Mieli ostrzeżenie. Ja wtedy chodziłem na próby amatorskiego kółka teatralnego, zorganizowanego przez chór kościelny. Partyzanci „Łupaszki” przyjechali w trakcie naszego przedstawienia. Obstawili salę i weszli na scenę. Graliśmy pięcioaktową komedię Korzeniowskiego Polacy w Ameryce, ale zdążyliśmy zagrać tylko jeden akt, a jak zaczęliśmy drugi, to oni weszli i wszystko się zakończyło. W pierwszym akcie miałem bardzo krótką rolę kapitana okrętu. W drugim akcie byłem krakowiakiem. Jak weszli, to akurat stałem na scenie. Mówię do kolegi: „To są chyba akowcy, nie wiadomo, co teraz będzie”. Przerażony byłem. I wszyscy też. Najpierw poprosili naczelnika poczty, Dziwowskiego, ktoś z nich go wyprowadził, poszli razem na pocztę, gdzie był aparat telefoniczny i uszkodzili go. Potem ogłosili: „Kto jest z UB, niech wystąpi”. Dwóch ich wystąpiło, w tym komendant, Jerzy Fajer. Miało ich tam być trzech, ale jeden z nich pojechał do żony i ten śmierci uszedł.
W międzyczasie przyjechał samochód z ubekami z Kościerzyny. Major dał rozkaz, żeby ich wszystkich rozstrzelać. Oni wołali, że są Polakami, a jeden z nich był podobno Rosjaninem, ten wołał Boga. Mój wujek to widział. Pociągnęli po nich wszystkich serią z automatu i koniec. Potem rozbili zbiornik z benzyną i samochód się spalił, a razem z nim jeden z ubeków, który wczołgał się pod auto.
Stara Kiszewa, 19 maja
Relacja Józefa Gołuńskiego w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
W dniu 20 listopada 1952 roku wykluczono mnie z partii na posiedzeniu kolegium CKKP. O tym powiadomiono mnie w dniu 30 grudnia 1952 r. Powód wykluczenia – nieujawnienie w ankietach personalnych mojej kilkudniowej przynależności w roku [19]44 do NSZ i AK.
Miałem wtedy 23 lata i do tych oddziałów dostałem się przypadkowo ukrywając się przed aresztowaniem Niemców. Gdym się zorientował jaka jest ich linia polityczna – uciekłem od nich. Tych spraw nie wymieniłem w ankiecie przy wstępowaniu do partii (PPR) i później nie sprostowałem tego, po prostu obawiając się że mnie usuną za to z partii, a co gorsza – napisałem w jednej z ankiet, że należałem do AL.
[...]
Jest to mój wielki grzech w stosunku do partii, ale kara, to jest wykluczenie mnie, jest za wysoka.
Jestem już dwa miesiące poza nawiasem partyjnym. Odrzucony, jak nikomu niepotrzebny śmieć, albo wróg. Te dwa miesiące są dłuższe dla mnie niż wiek. Nie widzę przed sobą celu ani końca.
Towarzyszu Przewodniczący podejdźcie do mnie ze zrouzmieniem, po ojcowsku i po partyjnemu. Tak jak Wy to potraficie. Do Was się odwołuję. – Ropatrzcie jeszcze raz moją sprawę i pozwólcie mi wrócić w szeregi partyjne. Dajcie jaką tylko chcecie najsroższą karę, ale nie odrzucajcie mnie od partii, która mnie wychowała i dla której chcę pracować. Przyjmijcie mnie z powrotem mimo że tak zgrzeszyłem. [...]
Towarzyszu Przewodniczący.. Służyłem partii pracą i za to partia nagradzała mnie awansem społecznym – z tokarza doszedłem na dyrektora. Obecnie poświęciłem się pracy literackiej i pracując piszę powieści, by wykazać i zostawić potomności obraz dziejowych przemian, jakich byłem świadkiem. Utrwalam na papierze to co widzę. Chcę by moje książki dopomagały zwalczać trudności i ułatwiały kształtowanie się psychiki nowego socjalistycznego człowieka.
[...]
Obecnie piszę dalej, ale czuję się jak gałąź odrąbana od pnia z którego czerpała soki. Tym pniem była i jest dla każdego pisarza partia. Pozwólcie mi z powrotem przyrosnąć.
Wierzbica, 2 marca
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Zwracam się z prośbą o umożliwienie mi nabycia w jakiejkolwiek formie brytyjskiego munduru żołnierskiego, tj. bluzy, spodni, beretu itp. Posiadany od 1944 roku mundur uległ po 20 latach całkowitemu zniszczeniu, żadnych innych możliwości nabycia obecnie nie mam. Jestem byłym członkiem Armii Krajowej i muszę przyznać, że tak się przyzwyczaiłem do chodzenia w takim uniformie, że jego brak nie daje mi spokoju. Dlatego z tak wielką prośbą zwracam się o pomoc w nabyciu tegoż munduru.
Choć ciężko pracuję na utrzymanie, zapłacę pełną wartość ewentualnie otrzymanych przedmiotów, byleby tylko prośbie stało się zadość. Chodzi mi tylko o to, aby rzecz, której pragnę, była w stanie dobrym, aby to był zwyczajny mundur żołnierski, podobny do używanych w czasie ostatniej wojny na szczupłą osobę, wysoką 178 cm.
Myślę, że Pan Ambasador właściwie zrozumie moje intencje. Proszę zatem o pomyślne dla mnie załatwienie sprawy. Z wyrazami szacunku, Artur Ł.
Kraków, 21 lipca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
To, co dzieje się w Polsce, jest tak absurdalne, że musi za to przyjść kara, bo myślę, że ukryta struktura świata jest rozumna [...]. Nie wiem jednak, kiedy to nastąpi. Moja diagnoza może być mylna, ale wydaje mi się, że to, co się w Polsce dzieje, jest wynikiem przetrwania, jak w lodówce, tej polskiej formacji umysłowej, która kwitła w końcu lat 30., doszła do romantycznej i męczeńskiej egzaltacji w czasie wojny, po czym przez 20 lat karmiła się wspomnieniami z AK i obsesyjną literaturą o wyczynach, powstaniu.
17 lipca
Andrzej Walicki, Zniewolony umysl po latach, Warszawa 1993, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Szanowny Laureacie,
Drogi Panie Władysławie,
Proszę przyjąć moje najserdeczniejsze gratulacje z powodu wyróżnienia Pana doktoratem honorowym Uniwersytetu Wrocławskiego. Właściwie zastanawiam się, czy należy gratulować rzeczy, które się słusznie należą. Jest Pan taką osobą, której należy się to jak najbardziej. Pański życiorys dostarcza materiału na co najmniej cztery takie doktoraty.
Pierwszy, jako działaczowi społecznemu: temu, który jako dwudziestolatek zakładał „Żegotę”, a jako pięćdziesięciolatek zakładał Towarzystwo Kursów Naukowych. Delegatura Rządu i mikołajczykowskie PSL, opozycja demokratyczna i NSZZ „Solidarność” – nikt nie może powiedzieć, że szedł Pan z prądem. Ale też płacił Pan za to swoją cenę – od Oświęcimia po Koszykową i peerelowski Gułag oraz później ośrodek internowania. Był Pan nieugięty. Liczbę organizacji społecznych, którym oddał Pan swój czas i niespożytą energię, można by ciągnąć w nieskończoność.
Drugi, jako historykowi. Dorobek Pański w dziedzinie historii najnowszej, a specjalnie lat wojny i okupacji, należy przecież do najbogatszych. Szczególnie Warszawa ma wiele Panu do zawdzięczenia. Jest Pan autorem ponad 30 książek. Pańskie prace są niezastąpionym źródłem dla przyszłych pokoleń. Także tych, które kształcił Pan na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i wielu innych uczelniach europejskich i Stanów Zjednoczonych.
Trzeci zaś jako dziennikarzowi. Od „Prawdy Młodych” przez Biuro Informacji i Propagandy KG AK i „Gazetę Ludową” do „Tygodnika Powszechnego”. Ten szlak pokazywał, że wolnym dziennikarzem można pozostawać w każdych warunkach, że wolność zależy od człowieka – od jego wymiaru.
Czwarty zaś jako dyplomacie. Jako Ministrowi Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej i jako Jej ambasadorowi w Wiedniu. Ale nade wszystko jako ambasadorowi zbliżenia narodów, pokonywania uprzedzeń i poznawania się ludzi. Nie wymagało to żadnych listów uwierzytelniających, a trudził się tym Pan przez całe życie.
Te cztery powody są główne, ale przecież nie jedyne. Panu nie ma co gratulować, Pana należy podziwiać. Proszę przyjąć moje najszczersze wyrazy podziwu. Gratulacje należą się Senatowi Uniwersytetu Wrocławskiego, że tak słusznego dokonał wyboru. Fakt, że to jest właśnie Uniwersytet Wrocławski, wydaje się symboliczny. Tradycja lwowska łączy się tu bowiem z zachodnią.
Panu – wyrazy podziwu, Rektorowi i Senatowi Uniwersytetu – gratulacje
Przesyła
Lech Wałęsa
„Gazeta Wyborcza” nr 290, 13 grudnia 1996.